APERER PFAFF 3353 m (wejście zimowe i zjazd na nartach)
Kolejne wyzwanie zostało zrealizowane. Tym razem było to zimowe wejście na piękny szczyt położony w Alpach Sztubajskich w Austrii – Aperer Pfaff 3353 m n.p.m. oraz zjazd na nartach z jego szczytu. Ze szczytów Alp Sztubajskich rozciągają się przepiękne widoki na całe morze gór - od szczytów górujących nad Insbruckiem, po pozbawione w marcu już częściowo śniegu Dolomity. Na zach. i pd.-zach. wznoszą się Alpy Otztalskie z najwyższym szczytem Tyrolu - Wildspitze (3 768 m n.p.m.) drugim szczytem Austrii zdobytym przez nas wczesną zimą 2015 r. Z górnej stacji ośrodka narciarskiego na lodowcu Stubeier Gletscher ruszyliśmy w kierunku schroniska Hildeschemimer Hütte, a dokładnie czynnego cały rok zimowego schronu (winterraum), w którym planowaliśmy spędzić 4 najbliższe noce. Dwa dni potem, 3 grudnia 2017 r., po rozpoznaniu terenu oraz przygotowaniu i sprawdzeniu sprzętu, o godzinie 4:40 rano wyruszyliśmy w kierunku szczytu. Najpierw droga prowadziła 500 m w dół częściowo zasypaną śniegiem i oblodzoną ferratą przy pionowej ścianie. Po zejściu ze ściany, czekało nas torowanie w głębokim po pas śniegu, a następnie już wspinaczka na planowany szczyt na którym stanęliśmy około godziny 12-tej. Widoki zapierały dech w piersi. Jest to niesamowity rejon Alp. Szczyty nie są tu wyjątkowo wysokie (najwyższy z nich w tym rejonie to Zuckerhütl 3507 m n.p.m), a w okresie zimowym mogę śmiało powiedzieć, że widoki są podobne jak z 8-tysięczników w Himalajach. Po prostu petarda co widać na zdjęciach !!! Przy prawie 20 stopniowym mrozie spędziliśmy ponad 30 minut na szczycie, robiąc zdjęcia i napawając się widokami, po czym zeszliśmy nieco niżej, by zmienić buty wspinaczkowe na narciarskie i zjechać w dół. Po zdjęciu butów wspinaczkowych okazało się, że buty narciarskie zamarzły (zesztywniały na kamień). Nie mieliśmy typowych skitourów, więc zapakowaliśmy buty w plecak, co jednak nie okazało się dobrym pomysłem przy takich warunkach pogodowych. Po prawie 40 minutowej walce z założeniem butów narciarskich ruszyliśmy ze ściany w dół. Powiem tyle, że jazda w dzikim terenie w zesztywniałych butach, po puchu, lodzie i między skałami w stosunku do jazdy na przygotowanych nartostradach to zupełnie inna bajka. Zjazd był bardzo ciekawym doświadczeniem ;-) Po zjeździe pozostało nam się przebrać z powrotem w buty wspinaczkowe i raki oraz pokonanie, głębokiego śniegu i oblodzonej ściany z ferratą, której niestety końcówka nie była ubezpieczona, co przysporzyło nam nie lada dodatkowych emocji na koniec. Do schronu dotarliśmy około godziny 18-tej wymęczeni na maxa jak po ironmenie :-)
Na następny dzień pogoda popsuła się, także mieliśmy szczęście że trafiliśmy na okno pogodowe. Wiało, sypało, wszędzie tylko mleko dookoła. Podłoga zlewała się z niebem. Nic nie było widać. W ciągu kilku godzin spadło w niektórych miejscach ponad metr śniegu. Pozostało nam jedynie czekać na lekką poprawę pogody by wyruszyć w dół w kierunku samochodu. Następnego dnia tj. 5 grudnia, koło godziny 9-tej trochę się przejaśniło, więc wcześniej już przygotowani zaraz wystartowaliśmy. Niestety pogoda szybko się zmieniła, ale już nie było odwrotu. Podejście dało nieźle w kość. Po 4 godzinach dotarliśmy cało do stacji kolejki, po czym zjechaliśmy w dół na parking i do samochodu. Następnie 14 godzin jazdy, szybka kąpiel, dzieci do przedszkola i do pracy haha :-) Nie ma obijania się :-)
Jak już kiedyś pisałem…wspinaczka górska to piękna sprawa. To niesamowita przygoda, która wzmacnia nas duchowo i emocjonalnie z każdym krokiem w górę. Góry (tym bardziej w zimę) uczą nas pokory i szacunku do wielu życiowych spraw. Wzmacniają naszą przyjaźń i zaufanie. Przyczyniają się do tego, że stajemy się po prostu lepszymi ludźmi. Każdy krok w górę to tak jakby krok w naszym trudnym, pełnym wielu wyzwań życiu. Im bardziej jesteśmy przygotowani i doświadczeni, tym łatwiej nam to wszystko przychodzi. W górach wiele przyziemnych spraw pozostaje gdzieś daleko od wolnych i czystych myśli krążących wysoko nad pięknymi ośnieżonymi szczytami. Nie chodzi tu tylko o wnoszenie w męczarni kilogramów na jakąś wysokość, żeby tylko zrobić zdjęcie i zjeść…to znacznie więcej. Najważniejsze to wzajemne zaufanie, pomoc, siła i odwaga by osiągnąć upragniony cel. Potem można wrócić do domu…bardziej bogaty duchowo i emocjonalnie, wejść w wir pracy i obowiązków dnia codziennego i działać na pełnych obrotach…by zaraz po rozpakowaniu i uzupełnieniu braków planować kolejną przygodę gdzieś tam daleko, wysoko…ale i nie tylko :-)